poniedziałek, 11 lipca 2011

Dzień drugi

Drugi dzień kiedy prowadzę swój "pamiętnik"...bo taką to ma mieć formę. Czy lepiej się z tym czuję? ....? Co się dziś stało? Emocjonalna sieczka od rana. Coraz bliżej wyjazdu z Krakowa, niby mnie to przeraża, ale racjonalnie wiem, że miejsce pobytu niewiele zmienia. Więc co właściwie mnie przeraża? Chyba "tylko" życie. Miałam niezwykłe oczekiwania związane z powrotem do domu - że tu czeka mnie coś dobrego...A tu jedno wielkie rozczarowanie...więc co? Przeraża mnie chyba to, że im bliżej wyjazdu, tym mniejsza szansa, że moje oczekiwania spełnią się w jakimkolwiek procencie i wrócę tam gdzie mi źle ze świadomością, że wszędzie tak samo źle....i nawet tutaj, gdzie miało być dobrze...to "tutaj" to iluzja. Boję się rozwalić iluzję, boję się stracić nadzieję...że jest gdzieś to miejsce, to miejsce gdzie mogę wracać, by poczuć się dobrze.
Aha...i spotkałam Ciebie Panie Funcian...nie wiem jak masz na imię, ale to nic nie zmienia...już nie czuję się tak źle. To było miłe spotkanie...Nie wiem czy mam prawo do takich próśb, ale nie pal. W sumie i tak mnie wiesz, ze Cię o to proszę...to takie życzenie wysłane do nieba. 

niedziela, 10 lipca 2011

Początek

Chcę założyć bloga ze względów terapeutycznych - dla siebie samej...bo co człowiek ma zrobić, kiedy go coś przepełnia? Grek Zorba tańczyłby wtedy....ale ja nie jestem Grekiem.

Jest godzina 02.20 ja ja nie mogę znaleźć sobie miejsca. Od środy jechałam na dupościsku i w końcu posypało się....Niagara łez i pogryziona poduszka w koncie pokoju. Dochodzi do mnie świadomość, której tak bardzo nie chciałam dopuścić - straciłam kogoś bardzo ważnego. Jakieś głupie nadzieje plątają się jeszcze bezsensu po mojej głowie....nie lubię tych nadziei, bo doprowadziły mnie do stanu, w którym jestem. Gdyby nie ten genetycznie odziedziczony po tacie deficyt racjonalnego myślenia, dawno temu dałabym sobie szanse na święty spokój.